Wisłanowa

Natchniona przez Nat i jej nową drogę do pracy, tym razem nie skręciłam w lewo, tylko w prawo. I zaraz jeszcze raz w prawo.

I dotarło do mnie, że do tej pory nie znałam warszawskiej Wisły.
Żyłam w głębokiej, długiej nieświadomości. Tymczasem TO - było zawsze po drugiej stronie, przez tyle lat. Patrzyłam często na ten przeciwległy brzeg. Z mojego - wyglądał całkiem zwyczajnie, na tyle zwyczajnie że nigdy wcześniej tam nie dotarłam.

Ta rzeka, to rzeka z obrazów wiszących na ścianach w domach mojego dzieciństwa. A może rzeka, nad którą chodziłam naprawdę. Nie wiem. Wiem, że z jakichś powodów na tyle mocno, kurczowo i z niezrozumiałą tęsknotą chwyciła się mojej wyobraźni, że później tylko wciąż i wciąż jej poszukiwałam.

Dziś znalazłam. Rzekę z mojej wyobraźni. Zmienną linię brzegu - raz gładką, równą, piaszczystą, jeziorną. Raz wchodzący wprost do lasu, łechtającą pieszczotliwie korzenie i konary drzew. Raz morskie wydmy i połyskującą w zieleni zapowiedź niebieskich przestrzeni. I ten moment kiedy idziesz tunelem krzaków i wysokich traw i na jego końcu jest już tylko ona, woda, żadnej plaży, żadnego rzecznego preludium  - ostatnią gałąź zgarniasz z twarzy i niemal wypadasz z w tę przestrzeń - stopy są już w wodzie.

Wisła mon amour.